Czasami nachodzi mnie pokusa, żeby poukładać pewne kwestie, ale czuję, że robiąc to, tracę niepotrzebnie energię. Okazuje się, że myślenie o przeszłości i przyszłości powoduje cierpienie. Chwila obecna jest wszystkim co masz. Lubię myśleć, że jestem odpowiedzialna za każdy swój stan. Widzę odpowiedzialność w tym co mnie spotyka i w tym jakie emocje we mnie to wzbudza.

Miałam w przeszłości ogromną tendencję do intelektualizowania, do analizowania, do rozkładania wszystkiego na czynniki pierwsze. Z tego powodu wybrałam się nawet na studia psychologiczne. Doszłam jednak do wniosków, które same mnie zaskoczyły. Otóż mam takie poczucie, że chcąc nazwać źródło tego co Cię zachwyca, będziesz próbował tym zawładnąć. Cała istota polega na tym, żeby z czystością umysłu zachwycać się pięknem. Żeby nie chcieć ujmować w ramy, ubierać w nazwy. Najbliższa opisywaniu rzeczywistości jawi mi poezja. Nie wiem tylko czy nie wynika to przypadkiem z mojego braku obiektywizmu powodowanego miłością do pisania, która czasami wybucha we mnie w postaci silnej potrzeby. Poezja jest nieuchwytna. Jawi się jak motyl. Widzisz jego piękno, chcesz go złapać i masz wrażenie, że masz go w sowich dłoniach, ale on niepostrzeżenie odleciał zabierając ze sobą swoje piękno. To jest coś, czego nie da się pojąć. To jest coś, czemu po prostu trzeba się oddać. Życie w taki sposób, żeby nie dość, że nie próbować go łapać, ale w dodatku nie doświadczać poczucia straty kiedy odlatuje, ale doświadczać przy tym czystej radości, to właśnie życie w miłości.


Pogoń za przyjemnością jest pogonią za bólem. Kiedy zatopisz się w rzeczywistości, będziesz w stanie zaobserwować wyrazistość tego połączenia. Zauważam, że są ludzie, którzy lubią się koncentrować na swoich nieszczęściach i z przyjemnością się nimi dzielą. Pomijając fakt, że uważam to za próby przerzucenia odpowiedzialności, to jest ich wybór, żeby cierpieć. Dodatkowo taka postawa świadczy o tym, że uwikłanie w tę sytuację sprawia, że nie mogą się od niej uwolnić. Swoją drogą jest to na swój sposób zabawne. Chcą czerpać korzyści ze swoich zniekształceń, a potem w obawie przed dostrzeżeniem swojego źródła motywacji do przyjemności, są zdumieni że los, Bóg, czy co tam jeszcze, sprowadził na nich takie czy inne nieszczęście. Powtórzę to, co napisałam w poprzednim poście: to wszystko jest trudne i łatwe zarazem. Wszystko co trzeba zrobić, to odrzuć siebie i jak pięknie pisze Krishnamurti w Wolności od znanego, trzeba umrzeć, żeby poznać miłość. Umrzeć, czyli zapomnieć o sobie, zrezygnować z przyjemności określania siebie przez status i to co posiadamy. Odpuścić przywiązanie do przeszłości i fantazjowanie o przyszłości. Zrezygnować z nadawania znaczeń. Zrezygnować z analizowania, z potrzeby władania, kontrolowania, wzbudzania zachwytów.

Najpiękniejszy jesteś kiedy jesteś nieświadomy swojego piękna. Swoją drogą zdumiewa mnie skala uwikłania w związkach w grę w posiadanie siebie, ale napiszę o tym innym razem. Takie nastawienie się na zabezpieczenie przed utratą, które jest odchodzeniem od tu i teraz i widzeniem przyszłości, która to, jak pisałam na początku, jest przyczyną smutku. Rezygnowanie z życia dla krótkich momentów przyjemności.

Życie dla mnie jest zadbaniem o siebie z czułością. Jest stawianiem siebie wyżej niż przyjemności. Od lat nie piję alkoholu, nie stosuję żadnych używek, od dwóch miesięcy myję się tylko w zimnej wodzie. Od miesięcy nie oglądam nawet filmów. Czy to mnie czyni lepszym człowiekiem? Bynajmniej. Ulegam pogoniom za przyjemnościami, ale świadomość tego pozwala mi stopniowo roztapiać te pragnienia. Co zyskujesz, kiedy rezygnujesz z przyjemności, zapytasz? Zyskuję życie wolne od bólu. Zyskuję pełną czystość umysłu. Zyskuję świadomość, kontakt z samą sobą, słyszenie głosu intuicji, gotowość podążania za instynktem. Najważniejsze jednak co mi się objawia to czysta radość życia. Mogę wyrażać siebie, mogę obserwować bez wikłania się w gry innych ludzi, mogę zachwycać się małymi rzeczami. Około tydzień temu usłyszałam jak jeden z michałowickich gości patrząc na relację Łapki z jej kauczukiem powiedział „Jak ja bym chciał tak się cieszyć z takiej małej rzeczy.” Czyż nie jest tak, że współuczestniczenie z ludźmi w wymianie radości i bycie z nimi prosto z serca jest znacznie większe będąc naprawdę małym? Zostawię Was z tym pytaniem.


Zdjęcie, które towarzyszy temu wpisowi to autoportret zrobiony wczoraj w okolicach popołudnia w Domu Obecność w Michałowicach.
Jeśli chcesz okazać wsparcie, możesz zostać moim Patronem i mieć dostęp do moich zdjęć autoportretowych ze studia. Polecam! Link tu!


With Love,
Vero

Posted by:Vero Szafran

Cześć! Jestem Vero Szafran, prowadzę niekonwencjonalny tryb życia i dzielę się swoim niekonwencjonalnym sposobem myślenia. Moje zainteresowania oscylują wokół psychologii, duchowości i pisania. Dodatkowo także fotografuję. Rozwój duchowy jest jednak głównym moim polem działań i to jemu oddaję największą przestrzeń każdego dnia. Od grudnia ubiegłego roku nie posiadam stałego miejsca zamieszkania, więc żyję w różnych miejscach i lubię myśleć, że świat jest moim domem. Mam ogromny szacunek dla natury i ogrom miłości do siebie i wszystkiego co istnieje. Staram się nieustannie eksplorować życie. Dziękuję, że jesteś!